Naprawdę dzieciństwo, ojciec i matka, potęgą jest! Nawet nie mówię, wychowanie. Bo wychowanie to jednak celowe i świadome oddziaływanie na człowieka. A matka i ojciec, stwarzając dziecku dzieciństwo, wpływają na nie w dużej mierze podświadomie. No i wreszcie dają mu to, kim sami są. I kim są ze sobą – w relacji do innych ludzi, do świata. Tak, tak, nie można zmieniać świata, zaczynając pracę od jego zewnętrznych stron. Anthony de Mello, jeden z moich ulubionych autorów, chrześcijański mistyk i filozof, mówił tak: „Świat jest najzupełniej w porządku, to z tobą jest coś nie tak”. I miał w tym ogromnie dużo racji (mimo, że nie do końca potrafię się z nim zgodzić, ale to inna działka...).
No więc, od naszego dzieciństwa zależy głównie to, jacy jesteśmy. Nie od wykształcenia. Serio. Spotkałam wielu doktorów, docentów, a nawet profesorów, którzy byli kompletnymi idiotami. Owszem wyposażeni byli w wiedzę teoretyczną jakąś tam, ale brakowało im owego cudownego wykształcenia wrażliwości, duchowości i otwartości na świat i drugiego człowieka. Spotkałam też tzw. ludzi prostych, którzy swoją postawą wobec życia przewyższali doktora czy docenta. Niektórym wykształcenie wręcz przeszkadza. Tak jak religia. Mówią, że religia czy wykształcenie nie psują. Bzdura!
Wykształcony debil utrwala swój debilizm właśnie przez wykształcenie. Albowiem uważa on, że kilka zdanych egzaminów i papier z tytułem uczynili zeń fachowca od prawdy, a nawet mądrości. I zamiast otwierać się na nowe, zamiast pozwolić sobie na pokorę wobec tajemnicy świata, taki gość uważa, że nic już robić nie musi. Jest ważny, jest mądry. Koniec, kropka. I wywyższa się ponad innymi. Bo i po co ma przysłuchiwać się światu, skoro wszystko już wie. Teraz niech inni słuchają jego!
Z religią jest podobnie. Niektórych psuje. Nie dość, że uważają, że wszystko, co jest w ich religii, jest jedyną, niepodważalną prawdą, to jeszcze czują się usprawiedliwieni jak w imię tejże religii ranią innych, tych „grzesznych”. Człowiek o źle wykształconej duchowości powiększa się niejako o świętość swojego kościoła, sam czuje się wtedy tak potężny i święty, że nic więcej już mu do rozwoju nie potrzeba. Zamyka się w pokracznej formie. I niech by sobie pozostawał ową bezmyślną kukłą..., gdyby właśnie nie próbował zmieniać świata na swoje podobieństwo.
Więc uważam, że to w głównej mierze dzieciństwo sprawia, jakimi ludźmi będziemy w przyszłości. I czy wykształcenie lub religia pomogą nam, czy też nas zepsują.
Oczywiście, od nas samych wiele zależy. Możemy zmieniać wiele, jeżeli tylko tego pragniemy i mamy odwagę. Smutnym jednak faktem jest i to, że nie mając siły (tu znów wchodzi problem naszej przeszłości) często poddajemy się, rezygnujemy, wpadamy w zniechęcenie. Dlatego tym, którzy nie mieli zbyt sprzyjającej przeszłości, świat ma obowiązek pomagać. I dlatego należy przeciwstawiać się idiotom religijnym i wszelkiego rodzaju nadąsanym fachowcom od wszechwiedzy!
Ostatnio znów wróciłam do swoich końskich zainteresowań. Przy okazji zauważyłam ciekawą rzecz. Dawniej, gdy zaczynałam realizować swoją pasję, za czasów komuny, uchodziłam za dziwaczkę. A nawet niedorozwiniętego świra, który ma „konia” w głowie. Do dziś pamiętam, jak z tego powodu zgrywali się ze mnie nauczyciele w podstawówce w Michałowie, a ludzie na wsi stukali się w czoło. Teraz wszystko się zmieniło. Konie stały się wręcz nieodłącznym atrybutem bogactwa. Już nikogo nie dziwią konie pod wierzch pasące się na wiejskich łąkach. Ale ta ciekawa rzecz tkwi w czymś innym. Zauważyłam, że Polacy wręcz panicznie boją się zbyt małych koni! Znajomi mówili mi, że jak biznesmen przychodzi do stadniny żeby kupić konia, to najbardziej zwraca uwagę na jego wzrost! Jeżeli jest poniżej 165 cm, od razu odpada!
Ktoś ostatnio na takiej zasadzie za grube pieniądze sprzedał chorowitego, płochliwego, nie nadającego się do rekreacji konia. Jakiś nadziany bubek wszedł do stajni, przeleciał wzrokiem po grzbietach... i wybrał ten najwyższy! Uśmialiśmy się do łez.
Na Zachodzie ludzie kupują głównie kuce (do 148 cm w kłębie, jest to wysokość konia mierzona od ziemi do najwyższego punktu na grzbiecie, tuż za szyją). Powód jest prosty. Kuc zjada o połowę mniej siana (owsa prawie nie potrzebuje), nie wymaga kosztownych stajni, weterynarz raz od wielkiego dzwonu... A co najważniejsze, kuce są bezpieczne dla niedoświadczonych jeźdźców! Rzadko powodują wypadki, do tego są równie silne, a nawet bardziej wytrzymałe niż duże konie. U nas odwrotnie – im mniej doświadczony jeździec, tym młodszego i większego chce konia! Nieważne, że potem z tego konia nie korzysta... Ważne, że jest on na tyle wielki, że każdy sąsiad od razu zobaczy! I nie jest to tylko sprawa działek. To prawda, że ludzie na Zachodzie mają małe działki, ale przecież często trzymają swoich pupili w stadninach dysponujących ogromnymi hektarami.
Ta pogoń za modą i w końskiej dziedzinie uwidacznia więc kompleksy. I kompletny brak przygotowania nowobogackich do „nowego życia”. Czasem kończy się to poważnymi w skutkach wypadkami.