Czasopis

Białoruskie pismo społeczno-kulturalne

12/2002


Rodzaj wiary

Profesor Antoni Mironowicz przed drugą turą wyborów na prezydenta Białegostoku nie opowiedział się jednoznacznie ani za Turem, ani podstarzałym doktorem. Z właściwą subtelnym umysłom przekorą dodał tylko: – Jako prawosławnemu bliższe są mi wartości chrześcijańskie. Jest więc zrozumiałe, że wolałbym, aby prezydentem został Ryszard Tur. Nie planuję jednak żadnych większych apelów w tej sprawie...

Złośliwi po stronie postkomunistycznej mogą twierdzić, że takie wypowiedzi to wyraz rozgoryczenia, że „im się jak zwykle udało, a niezależnym Białorusinom – niekoniecznie”.

Nic bardziej mylnego. Profesor z całą wyrazistością nazwał wreszcie to, co było oczywiste od lat, a czemu permanentnie przeczą niektórzy „profesjonaliści wiary”, jak nazwałby księży Mikołaj Bierdiajew (zwłaszcza tych nawołujących prawosławnych do głosowania na SLD).

Bo wierzący prawosławni Białorusini i tacy sami rzymscy katolicy nie muszą przecież różnić się politycznie, chociażby dlatego, że mimo wszystko mają wspólne religijne korzenie. Tymczasem wciąż wielu z tych, którzy chętnie mówią o sobie „prawosławny”, nieodmiennie oddają duszę, serce i kartkę wyborczą partii na Podlasiu, czyli u siebie (w stolicy jest trochę inaczej, tam więcej fachowców) w dużej części złożonej z fanfaronów, zimnych socjotechników, tzw. betonu i najzwyklejszych w świecie karierowiczów. Dla karier gotowych w przeszłości łatwo porzucić wyznawaną religię, również prawosławną, a potem tak samo łatwo w ciągu jednej nocy przekształcić się ze zdeklarowanego ateisty-towarzysza w oddanego Bogu (i Kościołowi/Cerkwi) sługę.

Wiem jednak aż za dobrze z własnego doświadczenia, jak trudno oprzeć się pokusie. Ulegałem jej nieraz i z wyrachowania, i z naiwności. Bywało też, że szedłem jako publicysta na skróty i łatwiznę. Dyplom robiłem z Wasyla Rozanowa, może to mnie jakoś tłumaczy? Ci, co go czytali wiedzą, o czym próbuję powiedzieć.

„Od 1991 roku – napisałem w 2000 r. w tygodniku... Janusza Korwina-Mikke – lewica ma w prawosławnych wierny elektorat. Najwyraźniej widać to na Podlasiu, w granicach dawnego województwa białostockiego. To jeden z najbardziej zacofanych pod względem gospodarczym regionów Polski, obszar w głównej mierze upadłych pegeerów i zakładów przemysłowych. Trudności materialne oczywiście tłumaczą wiele – ludzie zarabiają tam grosze, panuje duże bezrobocie, a ci z wyższym wykształceniem stanowią mały procent. Ale, gdyby był to jedyny powód, prawosławni głosowaliby masowo na lewicowe, efemeryczne i budowane doraźnie na potrzeby kolejnych wyborów chrześcijańskie ugrupowania naczelnego „Przeglądu Prawosławnego”, Eugeniusza Czykwina. Tak jednak nie jest. Nieodmiennie, bez specjalnego wysiłku, w cuglach, najwięcej głosów zbierają Włodzimierz Cimoszewicz i Aleksander Kwaśniewski. Reforma samorządowa (wprowadzona przez rząd Jerzego Buzka – dop. AIM) też pracuje na konto formacji obecnego prezydenta, i jakkolwiek jest przez nich krytykowana, to na poziomie podlaskich miast i miasteczek funkcjonuje doskonale. Egzotyczne sojusze lewicy, polityków prawosławnych, białoruskich i ukraińskich to trwały i niezmienny element tamtej władzy. Naczelny „Przeglądu Prawosławnego” w ostatnich (w 1998 r. – dop. AIM) wyborach samorządowych w Białymstoku startował już w barwach Sojuszu Lewicy Demokratycznej... i został radnym. Czy można sobie wyobrazić sytuację odwrotną – AWS w przyjaznej koalicji z prawosławnymi? Ja sobie to wyobrażam, ale kilka czynników czyni taką sytuację w najbliższych wyborach prezydenckich i parlamentarnych (2000, 2001 – dop. AIM) zgoła tą z gatunku political fiction. Awuesowcy bowiem póki co nie znają własnej tradycji i nie wsłuchują się uważnie w to, co ma do powiedzenia Jan Paweł II. Z politykami prawosławnymi jest podobnie (...). Jedni i drudzy na użytek kampanii wyborczej przerzucają się faktami z bolesnej historii najnowszej, chociaż pożytek z umarłych jest tu wątpliwy: przypomnieć przecież trzeba, że modli się za nich i Kościół, i Cerkiew. To naprawdę wystarczy”.

„Przemiana serc” może być bardzo długa. Nie pokusiłbym się więc o tezę, że przy najbliższej wyborczej okazji ramię w ramię staną Ryszard z Antonim. Utwierdza mnie w tym trochę błahy, rodzinny przykład.

Kiedy premier ze świtą nawiedzał Hajnowskie Dni Muzyki Cerkiewnej, spotkałem tam i starszego kuzyna. Kuzyn wesoło ze mną konwersował, „wypytywał”, „interesował się”, „rozczulał”, bo nie widzieliśmy się kawał czasu. W momencie, gdy zauważył, że Leszek Miller już, już zbliża się do sznurka, zza którego będzie podawał rękę „melomanom”, porzucił mnie w jednej sekundzie i mimo chorej kończyny dolnej biegł co sił do górnej, prawej kończyny premiera.

Szczęścia w oczach kuzyna nie można było porównać z niczym. Ręki potem pewnie nie mył co najmniej przez tydzień. „To rodzaj wiary” – pomyślałem o tym jego zakochanym spojrzeniu. Hajnowski sobór z depozytem Wiary Prawdziwej był dla niego na dalekim planie, prawie niewidocznym.

Czytajmy Bierdiajewa i Sztaudyngera.