Wysoki wynik „lewej strony” w wyborach do Rady Miasta Białegostoku to zasługa wyborców, których tu na Białostocczyźnie „prawa strona” określa jako elektorat „komuchowato-kacapski”.
Bez względu na to, że nieeleganckie i o silnym wydźwięku pejoratywnym, określenie to jest nadzwyczaj trafne. W tym miejscu jednak bardziej mnie interesuje nie wynik polityczny wyborów (z polityką mam kontakt jedynie jako wyborca), co jego kontekst społeczny – charakterologiczny obraz Wyborcy-Kacapa.
Białystok był to wielki i kolorowy świat w moim dziecięcym wyobrażeniu. I chociaż byłem dzieciakiem spoza Białegostoku, to miasto zawsze było moje. Tu pracował mój ojciec i mama. Tu miałem rodzinę, a niektórzy spośród krewnych byli już rodowitymi mieszkańcami Białegostoku.
Białystok – tu byłem pierwszy raz w cyrku, z ojcem. Bilety w zakładzie pracy były fundowane, żeby sprawić frajdę rodzinom pracowników.
Białystok, Białystok, tu po prostu wiele fajnych rzeczy się wydarzyło.
Białystok i jego okolice zamieszkuje obok polskiej, również ludność białoruska, w swej liczbie niemała i nieobca dla tego miasta. W wielkim skrócie można powiedzieć, że autochtonem w tym miejscu równie ma prawo się czuć Polak co i Białorusin.
Należy dodać (jeżeli ktoś uzna to za konieczne), że stosunkowo od niedawna (od lat już późnopowojennych) do białostockiej mozaiki narodowościowej dołączył kolejny pierwiastek „ruski” – wynik migracji ludności ukraińskojęzycznej z południowo-wschodniej części województwa białostockiego (podlaskiego).
1. Biełastok – tu niekiedy można paczuć biełaruskuju mowu
Ktoś pomyślałby, że to miasto jest domem wielu narodów. Owszem, ale nie do końca jest to takie oczywiste. Tak naprawdę u Biełastoku żywie tylko garstka narodu niepolskiego, a wśród nich przysłowiowych kilku Białorusinów, z korzenia i świadomości. Zdecydowana większość mieszkańców Białegostoku to naród polski, a cała ogromna reszta to żywioł kacapski.
Ten ostatni to masa populacji nie posiadająca ambicji narodowościowych, bezrozumnie niezważająca na swoje korzenie i tradycje lub co gorsza celowo je niszcząca. Ta masa nie działa ze szlachetnych pobudek, takich jak patriotyzm (o mój Boże, przepraszam za patetyczną nutę), nie ma ambicji bycia sobą, nie ma godności i dumy, a żyje z poczuciem kompleksu (hańby), bo nie jest wielkim narodem polskim.
Tak. Ten „lud ruski” to naga kreatura pozbawiona jakiejkolwiek wyrazistej formy.
2. Mój Białystok już nie jest kolorowy
Tak więc Kacap bez formy nie potrafi się określić, nie potrafi dać wyraźnego sygnału dla siebie oraz własnej i pozostałej wspólnoty, że jest „kimś”, żywą i wrażliwą tkanką społeczną. Toteż biedne Kacapy bujają się na falach pogardy i niezrozumienia, wzbudzanych swoją brzydotą.
A że morska choroba w końcu zaczyna dokuczać, Kacap próbuje zacumować w jakimkolwiek porcie.
Niektórzy z „próbiarzy” to istni kamikadze, wbić się chcą w polskość. Cóż jednak z tego – ciągle im ta ruskość, jak słoma, z butów wyłazi. Zderzenie jest za silne i kończy się zawsze na wózku inwalidzkim. Dla Kacapa z połamanym kręgosłupem pozostaje mieć tylko nadziej, że tak boleśnie złożona ofiara dla dzieci i wnuków stanie się szansą. Boż w końcu ta ruskość kiedyś będzie niewidoczna, niczym atawistyczna pamiątka schowana w spodniach. Ot, taki figiel natury.
3. Mój Białystok nie jest też bez winy
A tymczasem „połamaniec”, nie będąc już Białorusinem ani jeszcze Polakiem, jest nadal człowiekiem i naturalne siły każą mu żyć w społeczności – szuka przyjaznej duszy. I uwierzcie, nie ma prostego zadania, bo wiele obszarów życia społecznego stawia przed nim szlaban. Nawet do harcerstwa polskiego się nie nadaje, bo tam ksiądz (kapelan) apele poranne od mszy katolickiej zaczyna (Kacapy w większości są wyznawcami prawosławia). Jakoś dziko byłoby stać w szeregu wśród kolegów i rumienić się za swoje odmieństwo. Sympatie i aktywność polityczną Kacap może jedynie skierować do organizacji i partii z definicji nieendeckich i niechadeckich (niepolskich, niekatolickich). Jest to warunek konieczny. W każdym innym przypadku będzie się czuł jak ten harcerz na apelu. Taki stan powoduje frustracje, czego efektem mogą być nie zawsze racjonalne decyzje przez niego podejmowane.
Wybór Kacapa pada na lewicowy SLD, bo w tej partii widzi nadal gwarancje niewytykania mu odmienności. Sporo przecież też zawdzięcza powojennym rządom lewicowym w Polsce. Pamięta, że jego ojciec dzięki nowemu ustrojowi mógł spod chomąta się wydostać i awansować na pełnoprawnego obywatela Rzeczpospolitej. Faktycznie, los Białorusina w Polsce sanacyjnej nie był zbyt słodki. O tych dziejach wiedzą tu wszyscy, Polacy i Kacapy. Pozostaje zażenowanie.
4. I tak do mojego Białegostoku znów przyjechał cyrk
Kacap to takie stworzenie (mniej lub bardziej uporządkowany zbiór mentalno-społeczny), któremu wystarczy świadomość, że nie musi być lepiej. Istotne jest, żeby nie było gorzej. Wytrzyma nawet policzkowanie go przez swojego wybrańca i mentora politycznego.
Nie tak dawno, przed wyborami, gdy rozmowy regionalnych władz SLD i Forum Mniejszości Narodowych nabrały nerwowych rumieńców, świadomi swej tożsamości narodowej Białorusini zaczęli domagać się większych parytetów we wspólnym komitecie wyborczym – wtedy z ust regionalnego lidera SLD padło stwierdzenie, że Białorusini nie będą decydować, kto i gdzie.
Białorusini nie zdzierżyli zniewagi – odeszli. Co innego Kacapy. Oni są bardzo cierpliwi i ugodowi – uderzenie w twarz uznali za ojcowski klaps w tyłek, przywołujący niesfornego syna do porządku. To jest rzecz zwyczajna i do wybaczenia. A tak w ogóle to zniewagi nie było, tak jak nie ma twarzy Kacap.
5. Mój Białystok ma szyld, dobrą markę jak coca-cola – rynek to kupi
Kacapy dokonują też prób samookreślenia (upodmiotowienia) na bazie przynależności do grupy wyznaniowej – chodzą do cerkwi i wspólnie przyjmują komunię – to ich łączy, naprawdę. Toteż Kacapy są przynajmniej chrześcijanami (Bogu dzięki).
Kacap bez formy, to jeszcze nie oznacza, że jest pozbawiony totalnie wyobraźni. Umie kombinować i kombinuje. Ażeby nie wypaść z rynku, wymyśla nowatorskie koncepcje. Tak więc pojawia się pomysł: całą ruskość (jej różne odmiany: Białorusini, Ukraińcy, Rosjanie, Łemkowie, Hucuły) pomalować na jeden kolor i pod wspólnym słowiańskim szyldem z dopiskiem – jeśli jest taka potrzeba – „Prawosławni” szukać miejsca w życiu publicznym miasta, regionu, kraju. A jeżeli taką mieszankę podłączy się do wielkiej maszyny politycznej, to sukces będzie w zasięgu ręki. Owszem, każdy numer marketingowy (prawem dozwolony) jest dobry, czy to handlowy, czy też polityczny, pod warunkiem, że przynosi oczekiwany sukces.
I stało się – Kacapy zdali egzamin z lekcji marketingu politycznego i jak nic mogą robić za wysokokaloryczny wkład do kotła nieswojej lokomotywy. Wyniki wyborcze jasno potwierdzają, że nie opłaca się być Białorusinem, ale właśnie tylko Kacapem.
Za wszystkie krzywdy historyczne i za to, że się nie ma własnej twarzy, teraz Kacap będzie mógł się postawić dla całej znienawidzonej Polaczni (narodu polskiego). Teraz będzie Kacapem całą gębą.
I to właściwie wszystko o tej kreaturze.
Ale, żeby dla Kacapa zbyt przyjemnie nie było, należy mu przypomnieć, kim jest i że jego sukces wyborczy zupełnie nie zmienia faktu, a wręcz go potęguje, że dla swoich współziomków, jak i dla maszynisty tejże lokomotywy politycznej, nadal będzie tylko Kacapem.
A to określenie, jak nie patrzeć, boli. Bardzo boli.
Mój Białystok przywołuje wspomnienia z dzieciństwa. I znów jak wtedy, gdy byłem małym chłopcem, przyglądam się przedstawieniu w cyrku. Widzę małpy, klaunów i tresowane kucyki. Tylko nic a nic się nie weselę, bo czuję, że zostałem ogołocony ze swych dziecięcych marzeń.
Biełastok, moj horad Biełastok – usio taki wieru u Ciabie.