Czasopis

Białoruskie pismo społeczno-kulturalne

01/2003


Kiedy Bóg się rodzi, kiedy zmartwychwstaje?

Od wielu lat Piotr zadaje sobie to pytanie, a nie mogąc znaleźć na nie jednoznacznej odpowiedzi, a trochę i z konieczności, postanowił, że Boże Narodzenie i Wielkanoc będzie świętował po dwa razy.

Boże Narodzenie lat dziecięcych

Piotra to duża choinka stojąca co roku w tym samym kącie pokoju. Z błyszczącą gwiazdą na czubku, kolorowymi bombkami, papierowymi ptaszkami, anielskim włosem i czekoladowymi, dokładnie policzonymi, cukierkami. Cały dom przepełniony był zapachem pieczonego przez matkę ciasta. Z chlebowego pieca wyciągała duże blachy pełne rumianych drożdżówek, serników, makowców. Jadło się to potem tydzień albo i dłużej. Ale następny taki wypiek był dopiero na Wielkanoc.

6 stycznia przypadała wigilia Bożego Narodzenia. Na stole, na sianie, była kutia, smażone ryby, grzyby i placki z pszennej mąki. Do popicia kompot z suszonych jabłek. Nie znano wtedy Świętego Mikołaja, więc i prezentów nie było. Nie chodzili kolędnicy, choć ojciec Piotra opowiadał, że w czasach jego młodości chodzono z gwiazdą, w towarzystwie króla Heroda, Śmierci, Anioła i Diabła. Za to w Piotra czasach kultywowano obrzędy Bogatego Wieczoru – dziś popularnie zwanego Sylwestrem. Dla zabawy malowano wapnem szyby w oknach domów, gdzie mieszkały panny, zdejmowano i chowano furtki i bramy, wyciągano z podwórek sanie i wleczono w pole, a pomiędzy domami kawalerów i panien wysypywano popiołem lub piaskiem ścieżki.

W pierwszy dzień Bożego Narodzenia Piotr jak zwykle maszerował do szkoły z tekturowym tornistrem na plecach. Wtedy w soboty też chodziło się do szkoły. Szedł więc, nie myśląc jeszcze wówczas o jakichś podziałach narodowościowych czy religijnych.

Bardziej uroczyście w odczuciu Piotra obchodzono Wielkanoc. Ponieważ pierwszy dzień świąt wypadał w niedzielę, więc nie trzeba było iść do szkoły. Piotr spotykał się z kolegami i szli razem od zagrody do zagrody, śpiewając wielkanocną pieśń: „Wielik, światy nam dzień nastau”. W domach, gdzie mieszkały dziewczyny, dodatkowo wykonywali różne przyśpiewki. Młodym dziewczynom śpiewali „Konopielkę”, a starszym „Siwa, raba zieziuleńka”. Dostawali za to surowe i gotowane jaja (te ostatnie farbowane na czerwono w wywarze z cebulowych łupin). Czasem trafiał się kawałek ciasta lub parę groszy. Ale nie to było najważniejsze. Cały urok był w przygotowaniach do śpiewania. Już kilka tygodni przed świętami zbierali się w gromadce, godzinami trenowali i zgrywali głosy.

Z pierwszymi przejawami nietolerancji

i nieposzanowania odmiennej religii zetknął się Piotr, gdy miał około dwunastu lat. Zmienił się wtedy kierownik szkoły. Nowym został jakiś przyjezdny, którego miejscowi nazwali później Mazurem. Mazur wiele dobrego zrobił dla szkoły. Wyposażył ją w nowe pomoce naukowe, wybudował warsztat do prowadzenia prac ręcznych. Raz w miesiącu przyjeżdżało kino objazdowe, które w budynku szkolnym wyświetlało filmy dla młodzieży i dorosłych. Mazur wprowadził jednak nowy rygor – nie wolno było na terenie szkoły prowadzić rozmów w miejscowej gwarze, a pod groźbą wydalenia ze szkoły zakazano młodzieży brania udziału w jakichkolwiek świątecznych obrzędach. Prawdę mówiąc, to młodzież trochę mu w tym pomogła. Zakaz pojawił się po tym, jak doszło do bójki pomiędzy dwiema konkurencyjnymi grupami wielkanocnych „wołokanników”.

Niezbyt też mile widziane było nauczanie religii prawosławnej. Prowadził je nieoficjalnie miejscowy stary batiuszka – na co dzień najzwyklejszy chłop, który, gdy nie modlił się w cerkwi, sam obrabiał kilkuhektarowe gospodarstwo. Jako jedyny w okolicy posiadał skrzypce i potrafił na nich grać. To właśnie te skrzypce i chęć słuchania muzyki gromadziły młodzież bez żadnego przymusu raz w tygodniu na plebanii. Batiuszka opowiadał o historii chrześcijaństwa, uczył modlitw i... grał na skrzypcach.

Lata siedemdziesiate przyniosły szereg zmian. Przeprowadzono meliorację i komasację gruntów. Zapłonęły pierwsze żarówki elektryczne, pojawiły się radia i telewizory, pokazując życie innych ludzi. Siedząc przed czarno-białym telewizorem Piotr po raz pierwszy usłyszał kolędy w czasie, gdy w jego domu był jeszcze post. Zdziwił się.

Dlaczego tak jest?

Dlaczego katolickie święta są wcześniej niż prawosławne? Czy różne daty świąt oznaczają, że Bóg dwa razy się rodzi i dwa razy zmartwychwstaje? Potem jeszcze dowiedział się, że istnieje podział na różne narodowości, że jest większość i są mniejszości narodowe. On należał do tej drugiej grupy, zwanej pospolicie „kacapami” lub „moskalami”. Aby w przyszłości uniknąć docinków, postanowił maskować swoje faktyczne pochodzenie. Pomagało mu w tym jego polsko brzmiące nazwisko, zakończone na -wski.

Mając 25 lat Piotr spotkał wybrankę swego serca. Los lubi jednak płatać figle. Ta „naj naj” była katoliczką. Różnica wiar nie ostudziła jednak miłości, lecz stworzyła wiele kłopotów i problemów w drodze do zawarcia związku małżeńskiego. Ksiądz miał swoje wymagania, a pop swoje. Po wielu perypetiach młodzi w końcu się pobrali, wybierając najbardziej liberalny wariant – każde zostało przy swojej wierze. Rozpoczął się okres budowania rodzinnego gniazda i podwójne obchodzenie ważniejszych świąt. A od tego czasu co wieczór, w jednym łóżku, pod jedną kołdrą, zgodnie układały się do spoczynku „dwie wiary”.

Nadeszły nowe czasy.

Demokracja zburzyła dawny ład gospodarczy, zmieniła światopoglądy polityczne i religijne. Pojawiło się bezrobocie, które nie oszczędziło też rodziny Piotra. Pomimo to święta nadal niezmiennie obchodzono dwukrotnie. Najbardziej cieszyły się z tego dzieci, które dwa razy dostawały skromne gwiazdkowe prezenty.

Dzieci zaczęły uczyć się religii w szkole. Na początku na świadectwach wpisywano, kto jakiej religii się uczy. Była to działanie, które prowadziło do podziałów na MY i ONI. Katolik – to Polak, innowierca – to obcy. Dla Piotra taki podział jest po prostu śmieszny. Osobiście może wskazać wsie, gdzie nikt nie usłyszy słowa wypowiedzianego po polsku, choć wieś zamieszkują wyłącznie katolicy. Zna również rodziny, które chodzą do cerkwi, a na co dzień używają wyłącznie języka polskiego. Dzisiaj na świadectwach wpisuje się ocenę z przedmiotu religia/etyka, dzieląc uczniów na wierzących i ateistów. Piotr jest zbulwersowany sposobem, w jaki wprowadzono nauczanie religii do szkół. Wiadomo przecież powszechnie, że przy każdej świątyni katolickiej i prawosławnej znajdują się obszerne plebanie. Tam można by z powodzeniem uczyć religii. Czy koniecznie trzeba było wciskać religię razem z innymi zajęciami, a na dodatek za prowadzenie lekcji żądać zapłaty? A gdzie powołanie kapłańskie i obowiązek szerzenia wiary zawsze i wszędzie? To w interesie każdego duszpasterza leży zgromadzenie wokół siebie jak najwięcej zbłąkanych duszyczek. To te duszyczki – parafianie – będą przez całe swoje życie łożyć na utrzymanie świątyni i duchownego. Dziś ludzie są bardziej światli niż kilkadziesiąt lat wstecz i doskonale widzą, że duchownym powodzi się wcale niezgorzej. Piękne, duże plebanie, zagraniczne auta z lustrzanymi szybami, mówią same za siebie.

Piotr dziś wie, że zanim doszło do rozłamu, była jedna wiara chrześcijańska. Uważa, że czas już skończyć udowadnianie wyższości jednego wyznania nad drugim. Oba są zgodne, że Bóg ma jednoczyć, nie dzielić. Może więc nadszedł czas, by zebrać wszystkie gałęzie w jedną zwartą koronę, kładąc kres wzajemnemu nieposzanowaniu i nietolerancji. Zdaniem Piotra, aby to uczynić, wystarczy tylko spowodować, aby katolicy i prawosławni jednocześnie świętowali Boże Narodzenie i Wielkanoc. W niektórych dużych miastach Polski tak uczyniono, dlaczego więc nie można zrobić tego na wsi? Piotr przeżywszy czterdzieści parę lat nigdy jeszcze nie uczestniczył w zabawie sylwestrowej. Kiedy tańczył cały kraj, u niego był post i nie wypadało się bawić. Kiedy on świętował – cały kraj pracował i nie było jak się bawić.

Demokracja oprócz złych następstw, jak na przykład bezrobocie, przyniosła też

wolność.

Uaktywniły się mniejszości narodowe, ludzie śmielej zaczęli poszukiwać swoich kulturalnych i i duchowych korzeni. Zaczęły powstawać zespoły folklorystyczne, kultywujące starodawne tradycje i obrzędy, przy Cerkwi stworzyło się Bractwo Młodzieży Prawosławnej. Pojawiły się regionalne gazety wydawane w języku mniejszości narodowej, która w jednym regionie stanowiła większość. Wprowadzono nieobowiązkowe nauczanie tego języka w szkołach. Piotr akceptował wszystkie te działania, wychodząc z założenia, że każdy człowiek powinien znać swoje pochodzenie i mieć prawo wolnego wyboru, czym chce się zajmować. Sam lubił nieraz posłuchać prostych, rytmicznych i melodyjnych białoruskich piosenek ludowych. Nie czytał natomiast białoruskich tekstów w lokalnej gazecie, bo ich nie umiał przeczytać. Teraz jego dzieci uczą się języka angielskiego, który, jako uniwersalny, bardziej przyda się w przyszłości niż białoruski. Bo tak prawdę mówiąc, Piotr nie bardzo czuje się Białorusinem. Choć w białoruskim otoczeniu urodzony i wychowany, choć prawosławny, czuje się raczej Polakiem. Nic go nie ciągnie do Białorusi, bo i do czego? Kilka lat wstecz wraz z rodziną miał możliwość przebywania przez pięć dni w tym kraju. Do dziś ma przed oczami panujący tam prymitywizm, biedę i zacofanie. Życie odmierzane szklanicami samogonu na śniadanie, obiad i kolację.

Dziś przerażeniem napawają go niektóre wypowiedzi nacjonalistów, kwestionujących przynależność wschodnich terenów Polski. Denerwują go żądania wprowadzenia dwujęzycznych nazw miejscowości i dwujęzycznej obsługi w biurach i urzędach. To ostatnie żądanie uważa nawet za śmieszne, bo miejscowi ludzie na co dzień zarówno między sobą, jak i w urzędach rozmawiają różnie. Po polsku i „po prostu”. „Po prostu” – bo zlepka języków polskiego, białoruskiego, ukraińskiego i rosyjskiego nie można nazwać inaczej. Dla Piotra najważniejsze jest nie jak kto mówi, lecz o czym. Dlatego uważa, że publiczne stawianie takich tez i postulatów wywołuje tylko zbędne dyskusje, wzajemną nieufność, pogłębia podziały i wrogość.

W tym roku Piotr po raz kolejny zasiądzie dwa razy do wigilijnego stołu. Raz łamiąc się opłatkiem, drugi raz prosforą. Znów, patrząc na błyszczącą od światełek i bombek choinkę, gdzieś w głębi duszy będzie żywił nadzieję, że za rok będzie już inaczej. Bóg raz się rodzi i raz zmartwychwstaje i chce, aby ten akt w sercach wszystkich ludzi zagościł w postaci szacunku, przebaczenia i miłości.